Ostatni post rozsądnej długości ukazał się tutaj przeszło rok temu. Niedługo potem zaczęłam studiować dziennikarstwo i, choć moja motywacja do pisania powinna z tego powodu znacząco wzrosnąć, stało się inaczej i blog świeci pustkami. To dlatego, że gdy mię coś poruszyło, wałkowałam rzeczony temat na wszystkie ze znajomymi ze studiów i nie widziałam sensu, żeby produkować się jeszcze tutaj.
Ponadto, dzięki moim zacnym Kolegom (i wydziałowej czytelni) znacząco zwiększyłam konsumpcję tygodników opinii - w całym wachlarzu opcji światopoglądowych, od Newsweeka do Uważam Rze, nawet jakiś Tygodnik Powszechny się trafiał. Ich lektura utwierdzała mnie w przekonaniu, że wszystko zostało już powiedziane.
Jeśli mnie wena kopnie i wrócę do regularnego (co kilka tygodni, nie szalejmy) publikowania, chciałabym utrzymać tematykę mniej więcej społeczną razem z wynajdywaniem absurdów w rodzaju polskich pomarańczy z Biedronki. Będę tu być może okazjonalnie umieszczać teksty tworzone na potrzeby zajęć studyjnych i z pokorą znosić razy czytelniczej krytyki. Sprawy związane z ruchem probuściastym będą pojawiać się na Poszukiwaczkach. Natomiast recenzje płyt zakwitną na nowo powstałej odnodze mojego profilu na Blogspocie - Trzech akordach.
Nie mam nic więcej do dodania, z wrodzoną życzliwością i miłosierdziem odpowiem na wszystkie pytania w komentarzach. Zachęcam do śledzenia mojej postowej aktywności.
A oto i felieton. Opiewa on moje powszechnie znane problemy ze znalezieniem odzienia i daje wyraz przekonaniu, że te wszystkie ciuchy są jakieś popierdolone.
Nachoinkowywanie
Nadchodzi taki czas, gdy człowiek, chcąc nie chcąc, potrzebuje nabyć odzienie, by nagość swą wstydliwą zakryć oraz obuwie, by stóp bosych nie ranić. Rusza tedy nieszczęśnik do jednej ze świątyń konsumpcji szeroko nad błękitną Wartą rozciągnionych. Kramy nęcą mnogością towarów i wywieszkami o korzystnych cenach. Usłużni subiekci zwijają się jak w ukropie i nokautują nowoprzybyłych pytaniem „W czym mogę pomóc?”. Poszukiwacz złotego runa lub innej materii duka, że chciałby zakupić giezło. Pokierowany przez kramarza, dociera mężny Argonauta do wieszaka z upragnionymi sztukami odzieży. I co widzi?
Ocean ozdóbek, błyskotek, kwiatów, chwościków i innych fidrygałek. Istna choinka, tylko czyż nie bliższa koszula ciału?
Gratuluję zmotywowania się do reaktywacji bloga i życzę natchnienia i chęci do dzielenia się przemyśleniami. Jakże to w końcu tak, by tylko koledzy z roku dostawali to co dobre?
OdpowiedzUsuńNo właśnie Ziru, to było baaardzo samolubne podejście. Nieładnie ;<
OdpowiedzUsuńno faktycznie, reaktywacja na całego
OdpowiedzUsuń