czwartek, 4 grudnia 2008

Hipertofia

Niezwykle miło mi was poinformować, że w ostatecznym rozrachunku Coma nie zawiodła.
W toku swojej działalności łodzianie pod wodzą Piotra Roguckiego niejednokrotnie zasiali ferment na polskim rynku fonograficznym.
Zaczęło się od genialnego albumu Pierwsze wyjście z mroku(o demówce nie wspominam, gdyż nie jestem z nią zaznajomiona, ani nie widzę możliwości pozwalających ten stan zmienić, ani nawet nie sadzę, by było warto), który ujrzał światło dzienne w maju 2004 roku.

Dokładnie w dwa lata później, całkiem już pokaźne grono miłośników grupy szturmowało sklepy muzyczne, aby przekonać się, czy Comę dotknął sławetny syndrom drugiej płyty.
Zaprzepaszczone siły wielkiej armii świętych znaków
, choć dość znacznie różniące się od debiutu, udowodniły, że panowie Matuszak, Witczak, Kobza, Stasiak i Rogucki(mój ulubiony koncertowy skład- miałam ogromną przyjemność obcować z tym kwintetem podczas wszystkich występów Comy na żywo, w których uczestniczyłam) nie tworzą zespołu, który błyskotliwie i z wielkim hukiem rozpocząwszy karierę, znika bez śladu.
Moje obawy związane z kolejnym wydawnictwem łódzkiej formacji były tym większe, im dłużej byłam zmuszona czekać na ukazanie się go. Gdy światło dziennie ujrzał singiel Zero Osiem Wojna, a na Zaginionej Bibliotece i ZBokowych blogach zaczęły pojawiać się pierwsze głosy krytyki, byłam już niemal pewna, że po Hipertrofii nie warto spodziewać się niczego nadzwyczajnego.
Początkowe odsłuchy albumu utwierdziły mnie w tym przekonaniu. Jedynie znany z koncertów utwór Cisza i ogień wydawał mi się naprawdę wart uwagi. Mimo, że jest drugim pod względem czasu trwania na płycie (nie przepadam za długimi kawałkami), bezapelacyjnie go uwielbiam.
Stopniowo nabierałam przekonania do pozostałej części materiału, słuchając po jednej sztuce, ewentualnie dwóch lub trzech.
I oto doznałam olśnienia. Hipertrofii należy słuchać w całości, od początku do końca.
Być może ma to związek z formą płyty, która jest concept albumem (przedstawiającym historię życia jednej osoby), choć takowa nigdy szczególnie do mnie nie przemawiała. Najnowsze dokonanie zespołu zawiera siedemnaście długich utworów, szesnaście nie dłuższych niż dwie minuty przerywników, z których niektóre są mocno irytujące i sprawiają wrażenie zupełnie przypadkowych dźwięków dodanych do materiału z sesji nagraniowej, oraz nieco dłuższe rozpoczęcie i zakończenie.
Poniżej omówienia utworów najbardziej wartych zapoznania się z nimi, choć podkreślam, że odsłuchanie całego albumu daje możliwość znacznie szerszego spojrzenia na niego.
  • Wola istnienia- pozycja otwierająca płytę z początku przeraża przytłumionym, przesyconym elektroniką wokalem, nieco przypominającym Irę(oprócz nazwy niczego w tej kapeli nie lubię), jednak później jest tylko lepiej. Utwór dobrze wprowadza w klimat całej produkcji, natomiast w tekście pojawia się... A zresztą, przekonajcie się sami. ; )
  • Lśnienie- również w tym kawałku członkowie Comy zdecydowali się na dość ryzykowne eksperymenty z głosem Piotrka, który chwilami przywodził mi na myśl, o zgrozo!, Michała Wiśniewskiego. Warto zauważyć, że na Hipertrofii Roguc prezentuje pełnię swoich możliwości, posługując się niespotykaną na poprzednich albumach liczbą barw i tonacji głosu- wcześniej albo wrzeszczał(Tonacja), albo przeciągle zawodził(Spadam), niewiele było stanów pośrednich. Lśnienie to bodaj najlepszy element całej płyty, półballada z przepiękną liryką. Mocna rzecz.
  • Trujące rośliny- bardzo dynamiczna kompozycja. Dość mocno przypomina dokonania z poprzednich wydawnictw, mnie się najbardziej kojarzy z Nienasyceniem i Ostrością na nieksończoność.
  • Zero Osiem Wojna- nie wiem, skąd u panów z Comy bierze się tendencja do tworzenia dwóch wersji singlowych utworów, ale już po raz drugi(pierwsza była Daleko droga do domu) wydanie albumowe jest po stokroć lepsze od radiowego- po prostu bogatsze instrumentarium i więcej solówek. Choć liryka ,jak na Rogucowe możliwości, banalna dość.
  • Popołudnia bezkranie cytrynowe- drugi w kolejności utwór z Hipertrofii, który podbił moje serce. W nim również słychać echa poprzednich dokonań i charakterystyczną dla Comy gradację napięcia- od śpiewanej cichym i monotonnym głosem zwrotki z bardzo subtelnym podkładem, partię zawodzenia ; ), aż do prawdziwego czadu.
  • Cisza i ogień- dziewięć minut i trzynaście sekund absolutnej muzycznej rozkoszy. Kawałek ten przez kilka lat grywany był na koncertach i mimo aranżacji studyjnej, słychać w nim swoistą 'dzikość' wykonania na żywo.

Podsumowując, Hipertrofia wymaga odrobiny cierpliwości, ale wynagradza to słuchaczom stoma minutami dynamicznych, porywających melodii i pięknymi, pozstawiającymi ogromne pole do interpretacji i poruszjącymi te struny mojej duszy, które zwykle beztrosko rdzewieją, tekstami Piotra Roguckiego.
Dziękuję za uwage.
Z.

11 komentarzy:

  1. Zir-chan, tego się można było spodziewać po tobie. Ignorantka. Pierwszy raz nowej płyty słucha się zawsze od początku do końca lub w kolejności utworów. W sumie nie używam opcji wybierania losowych utworów w winampie, a pojedynczych kawałków nie lubię słuchać na okrągło. Ale :D jak tak można.
    I wytłumacz mi czemu ta notka ma datę sprzed tygodnia? Nie widziałem tego wpisu przedwczoraj.

    OdpowiedzUsuń
  2. @Olorin
    Tak, oczywiście, jestem profanką i barbarzyńcą.
    Hipertrofia robi kiepskie pierwsze wrażenie, nie dałam rady jej przetrawić za jednym podejściem.
    Data jest już poprawiona. Wynikała z tego, że domyślnie Blogger opatruje posta datą i godziną, kiedy został zaczęty, nie skończony.

    OdpowiedzUsuń
  3. To smutne. Dzisiaj album zdobyłem i na raz półtora nowej płyty przesłuchałem i nie rozumiem co masz do wstawek. Ale podobały mi się bardzo tylko dwie piosenki: "Trujące Rośliny" i "Transfuzja". Pewnie przy bliższym poznaniu zdobędą więcej. No i trzeba przyznać, że w drugą płytę się średnio wsłuchałem bo w między czasie czytałem.

    OdpowiedzUsuń
  4. @Olorin
    Są bez sensu. ><
    Transfuzja że niby jest podobna do Systemu, ale mnie się średnio podoba.

    OdpowiedzUsuń
  5. COMA przeszła sama siebie wg. mnie! Niewiarygodny album! A piosenka 'Ekhart' to już jest przegięcie! Do tej pory bardzo lubiłem Comę, ale bez szaleństw, ale tą płytą podbili moje serce :)

    OdpowiedzUsuń
  6. (1) Piszesz o tym, że Rogucki przywodzi na myśl Wiśniewskiego jakby to było coś złego. Co by o nim nie sądzić, to głos ma charyzmatyczny, charakterystyczny, dość niepowtarzalny, a wszystko do zalety dla istoty parającej się śpiewem.
    (2) Nie wiem czy stwierdzić, że ja mam nieskomplikowane podejście do muzyki, czy że istoty Zirowe i Olorinowe przewiksowane. "Nigdy nie używanie opcji losowych utworów w Winampie i konieczność przesłuchania płyty w całości i wyłacznie w kolejności wywołuje u mnie pewne wytyfy. ^^;

    OdpowiedzUsuń
  7. @Muro
    1. Wprawiłeś mnie w konsternację, Młody W..
    Po raz kolejny popiszę się moim subiektywizmem, jednak w przypadku imć Wiśniewskiego nie potrafię oddzielić osoby twórcy od jego działalności pozascenicznej, scenicznej zresztą również, bo choćby miał nie wiem, jaki potencjał, to niewłaściwie go wykorzystuje. Tak, o Ich Troje oraz Ich Czworo mam niemal tak złe zdanie, jak o Stachursky'm.
    2. Jedno nie wyklucza drugiego.
    Winamp jest ciężką krową, zwłaszcza z dodatkowymi wtyczkami, ale w Foobarze istotnie nie używam opcji wybierania losowego.
    Przyczyna jest nadzwyczaj prosta- zwykle dokładnie wiem, czego chcę posłuchać, a nawet jeśli bezproduktywnie pałętam się po mojej bibliotece utworów, wybierając je przypadkowo, to jednak wolę, gdy ta przypadkowość jest moja, nie zer i jedynek. ; )
    Concept albumów można słuchać nie według kolejności, w jakiej utwory są zamieszczone na płycie -co aktualnie robię- ale jest to niepotrzebne komplikowanie sobie odbioru.
    Natomiast słuchanie płyt, na których kawałki nie są ze sobą powiązane, to w moim przypadku anarchia do kwadratu, żeby daleko nie szukać- po większości albumów Mety skaczę, jak poparzona. ; p

    OdpowiedzUsuń
  8. Zirowisko powoli zasypuje śnieg. I tu zima zaskoczyła drogowców... ;)

    OdpowiedzUsuń
  9. Hipertrofia to płyta do której się człowiek przekonuje z czasem. W sumie jak do kawy. Na początku nie smakuje... ale z czasem dostrzega się jej urok.
    Ja do listy utworów dorzuciłabym Transfuzję, Pożegnanie z mistrzami i Świadków schyłku czasu królestwa wiecznych chłopców.

    PS: Nie lubisz IRY? Ojjj... jak dla mnie są świetni, choć nie tak liryczni jak Coma.

    OdpowiedzUsuń
  10. muszę powiedzieć, że bardzo podoba mi się Twój styl pisania. W zasadzie to napisać, a nie powiedzieć. Heh. Ale naprawdę, aż miło się czyta.

    OdpowiedzUsuń
  11. @Mojwa

    Porównanie do kawy bardzo trafne, szkoda, że sama na nie wpadłam. : )
    Transfuzja jest całkiem, całkiem, Świadkowie... mają plusa za tekst, natomiast Pożegnanie... mnie dość irytuje.
    Nie lubię IRY. Ojj. : )

    OdpowiedzUsuń

Dziękuję za komentarz i zachęcam do ponownych odwiedzin. Osoby niezalogowane proszę o postępowanie zgodnie ze schematem: 1 i 2.