niedziela, 4 kwietnia 2010

Lukrowane pranie mózgu w diademie księżniczki

Mam w bliskiej rodzinie dziecko w wieku przedszkolnym. Dziewczynkę. Jest trzynaście i pół roku młodsza ode mnie. Na łazienkowej półce w domu, który zamieszkuje wraz z mamą i babcią, spostrzegłam błyszczyk oraz flakonik perfum (Only for girls!). Przy innej okazji miałam też okazję ujrzeć różowy lakier do paznokci. Poczułam się nieswojo.

Jedyne pachnidła, którymi się interesowałam, gdy miałam pięć lat, to owocowe szampony do włosów i płyny do kąpieli. Nie miałam całej szafki wypełnionej filmami DVD (abstrahując od tego, że w połowie lat dziewięćdziesiątych mało kto w Polsce słyszał o DVD), jedynie kilka kaset VHS - pamiętam Króla Lwa, Pocahontas i Alladyna. Miałam za to mnóstwo książeczek i w miarę sprawnie samodzielnie je czytałam. Uczyłam się także odczytywać godzinę z zegara ze wskazówkami i jeździć na wrotkach oraz rowerze. Miałam jedną oryginalną lalkę Barbie i kilka Barbiekształtnych. W wieku lat pięciu nie miałam zbytniego rozeznania w cenach, natomiast, kiedy miałam siedem zerkałam już czasem na etykiety w sklepach i co bardziej wyszukane zestawy Mattel kosztowały około 200 zł (dla porównania: średnia płaca wynosiła wtedy 1239,49 zł- za Money.pl). 
Jako dwuletni berbeć nie oglądałam telewizji w ogóle, moja krewniaczka zaś nie umiała jeszcze dobrze chodzić, a już wlepiała oczka w Teletubisie i kreskówki emitowane przez program MiniMini.
Wiele moich koleżanek przebierało się na przedszkolne zabawy za księżniczki (ja zawsze wolałam postacie posiadające nieco więcej charakteru, np. indianki)i marzyło, by w takowe się przeistoczyć. Trend księżniczkowy w przedszkolach ma się doskonale i rośnie w siłę, niemniej kilkanaście lat temu pięciolatki inspirowały się bohaterkami klasycznych baśni, a dziś ich idolkami są one. Ktoś spyta: co to za różnica? Otóż, wokół baśni Perraulta, braci Grimm (w tym i poprzednim przypadku odbrutalizowanych i dostosowanych do dziecięcej percepcji. Oryginalne baśnie tych panów są naprawdę okrutne.)i Andersena nie wyrosła nigdy ogłupiającą i lukrowana otoczka, natomiast cały ruch związany z Księżniczkami Disneya i analogiczny skoncentrowany wokół Barbie ma na celu jedynie nakręcenie sprzedaży wzmiankowanych już kosmetyków, kolejnych filmów, pościeli, tapet, naczyń, zegarków i czego tam jeszcze nie wymyślą. 
Podobnie żałosny los spotkał Kubusia Puchatka, który jako bohater książek Milnego wzbudzał we mnie dużą sympatię, w wydaniu Disneyowskim zaś jest nieruchawym przygłupem. Naprawdę nie wydaje mi się, żeby oryginalny Kubuś był tak odpychająco tępy. Ale moja kuzynka nigdy się o tym zapewne nie przekona, bo książki niespecjalnie ją interesują. Po powrocie z przedszkola nie wychodzi na podwórko albo plac zabaw, aby podokazywać z zaprzyjaźnionymi dziećmi, tylko siedzi w swoim różowym pokoiku i zastanawia się „Jak mam się bawić Barbie Muszkieterką, skoro było ich trzy, a ja mam tylko jedną?”. Czasem wychodzi na urodziny koleżanek. Obowiązkowo organizowane w McDonald's.

Grafika pochodzi ze strony http://www.lrc.ky.gov, a moje wrotki były bardzo podobne, tylko w nieco pewniejszy sposób mocowało się je do butów.

7 komentarzy:

  1. Miło, że zgadzamy się w tej kwestii. Z Kubusiem Puchatkiem trafiłaś w dziesiątkę. Pozdrawiam Joanno:)

    OdpowiedzUsuń
  2. No, niestety, signum temporis.
    Pamiętam swoje dzieciństwo, i choć jestem kilka latek starsza, nie różniło się ono (jeszcze) zbytnio od Twojego.
    Fakt, czasy się zmieniły, ale to nie tłumaczy zachowania niektórych rodziców - rozpieszczania dzieci, kupowania im stert niepotrzebnych im pierdół (vide lakier do paznokci), i z drugiej strony - wychowywania przed telewizorem.
    Należałoby przy tym całym biadoleniu spojrzeć jeszcze z innej perspektywy - mamy czasy stricte konsumenckie, produkuje się mnóstwo badziewia i wciska je ludziom. W tym ogromie produktów dużo skierowanych jest do dzieci, jako najbardziej podatnych na reklamę i wszelkie inne formy sugestii. No i rodzic kupuje dla świętego spokoju, żeby nie wysłuchiwać "bo ta i ta koleżanka już ma, a dlaczego ja nie mam?".
    Sad, but true.
    Pozdrawiam
    Sunshine

    OdpowiedzUsuń
  3. Oj Asiu, jakiś czas temu narzekałaś na staruszków, którzy odbierają niewierzącym "prawo do moralności". Sama teraz postępujesz tak samo.

    Ale chyba od zawsze starsze krytykowało to co młodsze. To, że nie miałaś takich możliwości jak twoja krewna nie znaczy, że są one złe czy gorsze od tych z Twojego dzieciństwa. Książka i film to jedynie formy przekazu i obie mogą oddać to samo. Popadasz tu w strasznie lansowany szczególnie przez starszych książkowy snobizm. Prawda jest taka, że owy film lepiej trafi do dziecka niż książka.
    A barbie? Od zawsze dziewczynki chciały być księżniczkami (przypomina mi się stara reklama panadolu :D ). Sama zresztą odpowiedz czy naprawdę chciałaś być za pisklaka biedną dziewczynką z zapałkami czy też królewną z księciem na białym koniu? A to że uległo to komercjalizacji? No trudno, z punktu widzenia rodziców to rzeczywiście niezbyt uczciwe zbijać kasę na marzeniach dzieci, ale pod względem dzieci nie robi im to wielkiej różnicy.

    Odnosząc się jeszcze do pierwszego komentarza i rozpieszczania dzieci. Jest to całkowicie naturalny odruch. Wychowywanie przed telewizorem owszem jest negatywnym zjawiskiem, ale każdy rodzić chce dla swojego dziecka najlepiej, na tym polega instynkt macierzyński między innymi. A znaleźć złoty środek nie tylko nie jest łatwo, ale często jest to wręcz niemożliwe. Jeśli znajdzie się dobrą pracę to niestety trzeba jej sporo poświęcić.
    I łatwo jest mówić co powinno się robić i jak dziecko wychowywać jeśli się samemu tego nie robi. Pouczanie innych jest o tyle fajne, że pozwala się wyżyć na innych i odwrócić uwagę od siebie i swoich problemów. Ale we wszystkim trzeba zachować umiar.
    Na koniec mały komplement Asiu- fajny styl pisania masz ;)
    Pozdrawiam
    Marcin R.
    (raczej nie domyślisz się jaki :D )

    OdpowiedzUsuń
  4. Zgadzam się, bajki nie są takie jak w "naszych czasach" ( chyba mogę tak napisać, w końcu minęło ponad 10 lat [sic!]). Podobnie sprawa ma się z podwórkowymi szaleństwami, zbite kolana bolały, ale pokonanie niegdyś zabójczo wysokiej górki na rowerze z pomocniczymi bocznymi kółkami, czy też wykonanie perfekcyjnego fikołka na najwyższej drabince ku zazdrości koleżanek chyba jest cenniejsze. Ale to chyba po części kwestia wychowania, jak rodzice planują wolny czas dzieciom i gdzie stawiają granicę zachcianek swoich pociech.
    Groddes

    OdpowiedzUsuń
  5. Księżniczki były zawsze, ale nie było błyszczyków, lakierów i bucików na obcasie. "Księżniczkowanie" to popularny etap w życiu - właśnie, ETAP, nie całość. Czytałam, że ciężko dostać coś dla dziewczynki, co nie byłoby różowe i brokatowane. Myślę, że przesłodzenie i nadmiar gadżetów zwiększa szansę na stanie się kopią Joli R., która czyta jedynie głupawe piśmidła, a czas wolny spędza w galeriach. Kiedy szaleć i się brudzić, jeśli nie w dzieciństwie? Na buciki i lakiery jeszcze przyjdzie czas :)

    OdpowiedzUsuń
  6. @Sunshine
    Nie wiem, czy uda mi się uchronić moje hipotetyczne przyszłe dzieci przed zalewem (dez)informacji i reklam, ale uczynię wszystko, co w mojej mocy. W każdym razie telewizora mieć nie zamierzam.

    OdpowiedzUsuń
  7. Hej, Xena, Leia i Fiona to też, było nie było, popkulturowe księżniczki :) Trzeba podkreślać szerokie spektrum księżniczek i wiele możliwości z tym związanych, a nie wspierać w dzieciach i dorosłych przeświadczenie że etap księżniczkowania = róż i brokat (czyli albo cacy, bo wzmacnia tradycyjne wzorce kobiecości i dzięki temu córcia złapie męża jeszcze w gimnazjum, albo be, bo ogłupia)

    qrczaque

    OdpowiedzUsuń

Dziękuję za komentarz i zachęcam do ponownych odwiedzin. Osoby niezalogowane proszę o postępowanie zgodnie ze schematem: 1 i 2.